Stowarzyszenie Dziennikarzy im. Władysława Reymonta

 

 

Na zajęcia z Nim – znanym wtedy dziennikarzem – przychodziło się z ochotą, bo były prowadzone „na luzie”. Darzyliśmy Go ogromną sympatią. Pamiętam jak pewnego razu przyniósł zaproszenie na wyjazd na Śląsk, do kopalni. Taki – jak to wówczas było praktykowane – wyjazd zorganizowany. Wręczył mi jedno z nich i powiedział: pojedziesz i zrobisz materiał. Dzięki niemu pojechałem na swój pierwszy dziennikarski zwiad. Dla mnie, chłopaka z północnego Mazowsza wszystko było tam nowe, zadziwiające i trochę przerażające. Pierwszy raz byłem w kopalni, na dole. Napisałem, reportaż o starym katowickim Giszowcu. Redaktor Sobol wziął tekst i po jakimś czasie mój pierwszy reportaż ( nie był to pierwszy w ogóle tekst) ukazał się na łamach „Zielonego Sztandaru”. Moja satysfakcja była ogromna, bo poprawek nie było żadnych, a do tego Redaktor przyniósł mi egzemplarz gazety i jeszcze pokazał go całej naszej studenckiej grupie. Nie przypuszczałem wówczas, że sposób los zetknie nas na niwie zawodowej na ładnych paręnaście lat. Obaj pracowliśmy w prasie ludowej, Saturnin Sobol był wieloletnim dziennikarzem „Zielonego Sztandaru”, a ja trafiłem do „Dziennika Ludowego”. Był nawet taki czas, że jako pełniący obowiązki redaktora naczelnego „Zielonego” byłem Jego szefem. On mi zawsze mówił po imieniu, a ja zwracałem się do Niego Panie Redaktorze. Dopiero po wielu latach odważyłem się mówić do Niego Satek. Uważałem to za duży zaszczyt, choć już dawno kazał mi, abym Mu przestał „Panować”.

 

Był kiedyś Satek w moim rodzinnym domu. Przyjechał z córką na maliny ( mieliśmy taką malutką plantację malin niedaleko od Warszawy). Moja mama mi przypomniała, że leżałem wtedy w domu chory. Dom był zamknięty, a mama zbierała maliny. Satek przyszedł w te maliny i zaczęli rozmawiać. Przyszli do domu, wypiliśmy herbatę. Później wielokrotnie ta wizyta Redaktora z Warszawy była wspominana w naszej rodzinie, a i w rozmowach z Satkiem wracaliśmy do niej.

 

Był on bardzo profesjonalnym, poważnym dziennikarzem, a przy tym sympatycznym i miłym Człowiekiem. Cały czas aktywny, w dziennikarskich wędrówkach objechał cały „kraj za miastem”. Wychował kilka pokoleń dziennikarzy, w szczególności prasy ludowej i „Zielonego Sztandaru”. Dociekliwy, staranny, znakomity rzemieślnik słowa. Precyzyjny w formułowaniu myśli. Skarbnica wiedzy historycznej i erudyta. Autor książki „Polskie rody arystokratyczne”. Do końca związany z „Zielonym Sztandarem”. Podjął się trudnego zadania opracowania rzetelnej monografii pisma. Powstała w ten sposób książka o charakterze w dużej części wspomnieniowym pt. „Zielony Sztandar 1931-2008”. Książka obejmuje całokształt spraw związanych z „Zielonym Sztandarem, opisuje działalność redakcji oraz akcje prowadzone pod patronatem pisma; wiele jej fragmentów ma walor dokumentalny. Był członkiem naszego Stowarzyszenia i kopalnią wiedzy o ruchu ludowym.

 

Ostatni raz widziałem Go na spotkaniu z okazji obchodów 10-lecia naszego Stowarzyszenia.

 

Żegnaj Redaktorze, żegnamy Cię wszyscy. Pozostajesz w naszej serdecznej pamięci.

 

 

Krzysztof Nerć

 

 

Dane bankowe

Bank BGŻ BNP Parbas

nr konta:   

64 2030 0045 1110 0000 0402 1640

Kontakt

Stowarzyszenie Dziennikarzy
im. Władysława Reymonta

Aleja Wilanowska 204
02-730 Warszawa

sdr@stowarzyszeniedziennikarzy.pl